Określenie "złota moneta" posiada 2 hasła. Znaleziono dodatkowo 2 hasła z powiązanych określeń. Inne określenia o tym samym znaczeniu to dawna złota moneta; dawna moneta złota; złota moneta z bajki; wenecka złota moneta; złota moneta z Wenecji; dawna złota moneta wenecka; dawna złota moneta angielska; państwo w Afryce lub dawna złota moneta angielska; dawna angielska moneta Jedną z ciekawszych atrakcji na Roztoczu jest wizyta w dawnej leśnej osadzie ordynackiej, czyli we Floriance. Wieś powstała w 1830 roku, a jej nazwa pochodzi od imienia Floriana Szarego, czternastowiecznego rycerza oraz protoplasty rodu Zamoyskich. To właśnie we Floriance, wedle legendy, na życie rycerza czyhał niedźwiedź. Dokument pisany z dawnej rusi lub litwy; Dokument pisany w dawnej rosji; Gramota, na litwie i rusi: pismo, dokument; Dawniej na rusi i litwie nazwa dokumentu pisanego, hramota; Dawniej: gat. sera w polsce i na litwie; Długi utwór pisany wierszem; Dłuższy utwór pisany wierszem; Dziennik pisany nocą? 5 pisany pelikanem; Pisany w sali obrad Kara dla zesłańców w dawnej Rosji . 13. katorga-kara od cara . 14. katorga-kara wymierzona przez cara . 15. katorga- kara zesłania na sybir dla więźniów W niniejszym leksykonie krzyżówkowym dla wyrażenia samotna zagroda na Ukrainie znajduje się tylko 1 opis do krzyżówek. Definicje te zostały podzielone na 1 grupę znaczeniową. Jeżeli znasz inne definicje dla hasła „ samotna zagroda na Ukrainie ” lub potrafisz określić ich nowy kontekst znaczeniowy, możesz dodać je za pomocą Jazda w Rosji best of, jazdy Rosja 2016 wypadków samochodowych kompilacja 2016 rosja śnieg jazdy # 385 w pełnym nowym 2016wypadki samochodowe,wypadki motocyk Hasło do krzyżówki „dawna jednostka długości używana w Rosji” w słowniku krzyżówkowym. W naszym internetowym słowniku krzyżówkowym dla wyrażenia dawna jednostka długości używana w Rosji znajduje się tylko 1 odpowiedź do krzyżówki. Definicje te zostały podzielone na 1 grupę znaczeniową. Jeżeli znasz inne definicje HFOBxlY. Home Najnowsza krzyżówka Primavera i ustronianka Indywidualizm Bruce, reż. filmu "kobieta bez znaczenia" Ostra lub gazowa Zerżnięcie czyjejś pracy Kraina rządzona przez midasa Linford jamajski sprinter 18a stary wojak z bogatą przeszłością Sceptyk w sprawach religijnych Bodyguard, czyli osobisty stróż Trending Szklany gąsior Kościół parafialny Fiołek ogrodowy Magdalena lejdis Umożliwiają musze chodzenie po suficie Pachołek konny Rzemieślnik od frędzli Krewni ze strony ojca Pan z aleppo Komórka odbierająca bodźce Zobacz wszystko Piknik Słowo poszukiwanie ciekawe słowa Krawat Olstro Ikra Ostro Żaba Kwiatkowska Tsunami Wyjce Arden Rzędna Gwardian Targ Opustka Kamikaze Rybak najbardziej poszukiwane słowa Parkot Kamyk Canyon Moerner Narzeczona Czech Dociekać czegoś rozumem Vridank Równia Siadło Ta strona lub narzędzie stron trzecich jest używane do korzystania z plików cookie niezbędnych do działania i celów opisanych w Polityka plików cookie. Zamykając ten baner, ta strona przewija się lub nadal przegląda, zgadzasz się na używanie plików cookie. X Dołhobrody – wieś w Polsce położona w województwie lubelskim, w powiecie włodawskim, w gminie Hanna. W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa bialskopodlaskiego. Początki miejscowości datowane są na XIV wiek. Obecnie we wsi mieści się szkoła podstawowa, siedziba parafii rzymskokatolickiej pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego w dekanacie Włodawa - proboszcz ks. Sławomir Moreń, miejscowa jednostka Ochotniczej Straży Pożarnej oraz strażnica SG im. ppor. rez. KOP Jana Bołbotta. Rozwija się lokalne życie kulturalne. Dołhobrody zamieszkuje tez znany malarz Stanisław Baj. Z Dołhobród pochodzi rownież ks. Bronisław Dejneka Misjonarz Ojców Oblatów (obecnie na misjach w Charleroi – Belgia), oraz ks. Krzysztof Borodziej. Historia Mieszkańcy Dołhobrodów od momentu powstania wsi kształtowali swe życie zgodnie z treściami kultury bizantyjsko-ukraińskiej. W latach 1866-1886 parafia dołhobrodzka należała do dekanatu włodawskiego greckokatolickiej eparchii chełmskiej. Liczyła wtedy 1422 wiernych, parochem był Łew cerkiew w Dołhobrodach wzmiankowana jest w XVII w. W 1701 świątynia ta przeszła do Kościoła unickiego, otrzymując równocześnie uposażenie od władającego miejscowymi dobrami Karola Stanisława Radziwiłła, kanclerza wielkiego litewskiego. W 1740 na jej miejscu wzniesiono nową cerkiew, także unicką, pod tym samym wezwaniem. W 1874 miejscowa parafia zmieniła wyznanie na prawosławne, w związku z przeprowadzaną likwidacją unickiej diecezji chełmskiej. W 1919 budynek został zrewindykowany na rzecz Kościoła katolickiego. Dziesięć lat później zdecydowano o jego całkowitej rozbiórce. Na miejscu dawnej cerkwi wzniesiony został istniejący do dziś (pocz. XXI w.) kościół. Z wyposażenia cerkwi przetrwały dwie późnobarokowe figury aniołów stanowiące pierwotnie część unickiego ołtarza. Zostały one wkomponowane w nowy ołtarz główny Nazwa miejscowości Nazwa pochodzi prawdopodobnie od bród trzech mnichów którzy osiedlili się na tych terenach. Mieszkańcy nazywali ich po prostu "długimi brodami" co w miejscowym języku brzmiało jak Dołhobrody ("Dowhoburody"). Inne podania mówią, że nazwa pochodzi od brodów na pobliskiej rzece Bug. Bug tutaj rozlewa się bardzo szeroko i ma bardzo płytkie koryto("Dowhobrody" – 'długie brody'). Obecnie upowszechnia się forma dopełniacza: Dołhobród – Dołhobrodów, wskazująca na związek z brodami rzecznymi, jednak kiedyś za jedyną poprawną formę uważano postać Dołhobrody – Dołhobród, wskazującą na pochodzenie nazwy od bród. Wg innej koncepcji nazwa miejscowości pochodzi od dębowego grodu, na co wskazuje gwarowa postać jednego z lokalnych wariantów nazwy miejscowości "Dubuhrody", nazwa sąsiedniego przysiółka Zahrodocze (za horodem - za grodem) oraz ślady wczesnośredniowiecznego osadnictwa. Ostatnia wreszcie teoria na temat nazwy wsi wywodzi ją od rodzaju budulca użytego przy budowie domów: Dubohrody, Dubohrudy – grądy, wzgórza, wzniesienia porośnięte państwowa i administracyjna X-XIV w. – krzyżowanie się wpływów polskich i ruskich, dominacja Rusi Halicko-Włodzimierskiej. XV w. – Wielkie Księstwo Litewskie. Od 1569 r. w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, powiat brzeski województwa brzeskolitewskiego, od końca XVI w. wieś Radziwiłłów. Po III rozbiorze w 1795 r. w austriackiej Nowej Galicji (Galicji Zachodniej), od 1803 r. – cyrkuł włodawski ze stolicą w Białej Podlaskiej. Po 1809 r. w granicach Księstwa Warszawskiego, wg podziału administracyjnego z 1810 r. w ramach powiatu włodawskiego departamentu siedleckiego. Po 1815 w granicach Królestwa Polskiego pod władzą Rosji. Od 1912 r. w wyłączonej z Kraju Nadwiślańskiego guberni chełmskiej. Po 1915 r. pod okupacją państw centralnych w ramach Generalnego Gubernatorstwa Lubelskiego. 1918-1939 Rzeczpospolita Polska, województwo lubelskie, powiat bialski, gmina Sławatycze. Wg spisu powszechnego z 1921 r. była to wieś licząca w sumie 206 domów. W samej wsi (nie licząc oddzielnie spisanych kolonii: Baje, Łydyny, Patochy) mieszkało 1116 osób: 527 mężczyzn, 589 kobiet. Pod względem wyznania żyło tu 654 rzymskich katolików, 417 prawosławnych, 1 ewangelik i 44 żydów. 1 005 mieszkańców deklarowało narodowość polską, 107 rusińską, 3 osoby deklarowały się jako Żydzi, a 1 osoba deklarowała inną narodowość. Wg tego samego spisu na Bajach było 13 domów, 82 mieszkańców (w tym 40 mężczyzn), 70 katolików, 12 prawosławnych, ale tylko jedna osoba nie deklarowała narodowości polskiej, lecz rusińską. Podobnie wyglądała sytuacja w Łydynach, gdzie wszystkich 30 mieszkańców (w tym 14 mężczyzn, 26 katolików i 4 prawosławnych) uważało się za Polaków. Również na Patochach wszyscy mieszkańcy (23 mężczyzn i 28 kobiet, razem 51 osób w 7 domach) uważali się za Polaków, choć pod względem wyznaniowym byli podzieleni na katolików (46) i prawosławnych (5). W 1922 r. Dołhobrody wraz z całą gminą znalazły się w powiecie włodawskim. 1939-1944 – okupacja niemiecka, dystrykt lubelski Generalnego Gubernatorstwa; Po 1944: w województwie lubelskim do 1975 r.; w l. 1975-1998 do województwa bialskopodlaskiego; po 1998 r. ponownie w województwie lubelskim, powiat włodawski, gmina Hanna. Przyzwolenie na seks przedmałżeński było powszechne. Wieś reagowała dopiero wtedy, gdy dziewczyna zaszła w ciążę. Jak się chłopak nie chciał żenić, to w formie alimentów zasądzano od niego krowę – dr Tomasz Wiślicz opowiada o obyczajowości sprzed 300 lat. NEWSWEEK HISTORIA: Skąd wiemy o życiu seksualnym na polskiej wsi w XVII i XVIII w.? TOMASZ WIŚLICZ: Chłopi byli niepiśmienni, więc nie zostawili żadnych pamiętników. Podstawowym źródłem są ich zeznania przed sądami wiejskimi, tyle że dotyczą one sytuacji, które naruszały przyjęty obyczaj. O seksie małżeńskim, legalnym, wiemy najmniej. Sporo mówią też akta kościelne, które dają pojęcie o zawieraniu małżeństw i płodzeniu dzieci. W XIX wieku zaczęła się idealizacja kultury chłopskiej. Lud miał być pracowity, pobożny i czysty. Tymczasem chłopska etyka seksualna była znacznie mniej rygorystyczna niż wzorzec proponowany przez duszpasterzy. Dziewictwo w dzisiejszym rozumieniu nie stanowiło szczególnie cenionej wartości. Dawna etnografia uważała, że dowodem na stosowanie się do zakazu współżycia seksualnego przed ślubem był rytuał pokładzin, czyli okazanie gościom weselnym zakrwawionego prześcieradła podczas nocy poślubnej. Tyle że znamy przypadki udanych pokładzin kobiet, o których wiadomo, że były w ciąży. Nierzadko wiedziała o tym również wiejska społeczność. Z badań historycznych i etnograficznych wynika, że powstał skomplikowany system obyczajów pozwalających dość bezpiecznie uprawiać seks przedmałżeński. Na przykład posłanie dziewczyn w pewnym wieku przenoszono z izby (gdzie spali wszyscy domownicy) do komory, czyli pomieszczenia, w którym przechowywano żywność i wartościowsze rzeczy. Zakradanie się chłopca do komory na spotkanie z dziewczyną jest częstym motywem ludowej poezji, ale też czytając źródła historyczne, można czasem odnieść wrażenie, że opiekunowie dziewczyny nie chcieli w tym przeszkadzać. Kiedy zaczynano? Piosenka wiejska podpowiada: „Od sochy do sochy, niech trawa rośnie. Nie dawaj picochy, az ci porośnie”. Dziewczyny mogły rozpoczynać aktywność seksualną z nadejściem pierwszej miesiączki, zapewne w wieku lat 14-15 lat. Chłopcy chyba niewiele później. Badania ksiąg parafialnych pokazują, że średni wiek zawierania małżeństwa na wsi w XVII-XVIII w. to dla kobiety 20-24 lata, a dla mężczyzny 25-29. Zatem między osiągnięciem dojrzałości płciowej a założeniem rodziny mijało około 10 lat. Wiele chłopskich dzieci w tym okresie opuszczało rodzinny dom, by udać się na służbę, czyli w istocie coś w rodzaju praktyki zawodowej w innych gospodarstwach we wsi lub we dworze. Służba w gospodarstwach chłopskich miała charakter rodzinny, tzn. sługa traktowany był jak domownik – pracował na równi z dziećmi gospodarza, jadł przy tym samym stole i jeszcze dostawał niewielką zapłatę. Nadzór nad jego zachowaniem przejmował gospodarz domu, ale oczywiście kontrola była słabsza niż w rodzinnej zagrodzie. Służba była dobrą okazją do zawarcia bliższych znajomości między dziewczynami a chłopakami, wtedy też zwykle rozpoczynano współżycie. Niektóre takie związki wiodły do ołtarza. Zdecydowaną większość małżeństw zawierano między osobami z tej samej parafii, a więc grupa potencjalnych partnerów była dość nieliczna i wszyscy się znali. To trochę tak, jakby musiał pan wybrać małżonkę spośród dziewcząt, z którymi chodził pan do przedszkola. Jaka była świadomość seksualna mieszkańców wsi? Wiedzieli, czym kończy się stosunek seksualny, bo pokrywanie krów czy koni było aktem publicznym, który obserwowały całe rodziny. Trudno było też o ukrywanie zachowań seksualnych ludzi. Dzieci wiedziały, co rodzice robią w nocy, bo na ogół wszyscy mieszkali w jednej izbie. Było ciemno, więc seksu raczej się słuchało, niż na niego patrzyło: skrzypienie desek, odgłosy ciał... Ale wiedza rzeczowa była zaskakująco niska. Czytałem zeznanie dziewczyny, która przed sądem próbowała udowodnić ojcostwo jednego ze swych partnerów. Upierała się, że ostatni stosunek miała z nim w Nowy Rok, tylko że dziecko urodziła w listopadzie. Wezwano nawet ekspertki, babki, które przyjmowały porody, i domniemanego sprawcę ciąży ostatecznie uniewinniono. Gdzie się kochano? Znalezienie intymnego miejsca było trudne. We wsi składającej się z kilkunastu domów można było śledzić każdy krok. Pójście do lasu nie było przyjemne. Po pierwsze, w lesie wypasano świnie, więc można sobie wyobrazić, jak wyglądało poszycie. Po drugie, trudno było się ukryć, bo drzewa były ogołocone z niższych gałęzi zbieranych na opał. Kochankowie musieli iść głęboko w las. Najczęściej kochano się w stodołach, stajniach, i to wcale nie w nocy. Korzystano z każdej okazji. Znajdujemy opisy sytuacji, gdy przyłapano uprawiających seks na gnoju – zwłaszcza zimą, kiedy ciężko pójść w tym celu do lasu, a gnój jeszcze ma ten plus, że grzeje. Najbogatsze życie seksualne prowadzono – oprócz zapustów – podczas żniw, kiedy wszyscy pracowali razem, często do późna w nocy. Ogólnie można powiedzieć, że w środowisku wiejskim panowała atmosfera milczącego przyzwolenia dla stosunków przedmałżeńskich. Rodzice na przykład pozwalali dzieciom „po stodołach sypiać” i już nawet jawnie konsumować związek pod ich okiem, jeżeli było po zaręczynach. Zobacz, co o seksie na wsi i w mieście mówi seksuolog prof. Zbigniew Izdebski: A jak partnerzy się dobierali? Pod względem zamożności? Urody? Partner atrakcyjny seksualnie to był taki, z którym można było zawrzeć małżeństwo i założyć wydajną gospodarczo rodzinę. Bezpłodność uważano za karę bożą. Dzieci to bezpłatna siła robocza, więc gdy się ich nie miało, trzeba było wynajmować parobków. Proszę pamiętać, że widmo głodu nieustannie wisiało nad wsią, a więc zdrowie, zdolność do pracy i tężyzna fizyczna były wysoko wartościowane. W takich warunkach swoboda w wyborze partnerów seksualnych (a w perspektywie małżonków) była zapewne większa, niż znamy to z czasów wsi pouwłaszczeniowej, kiedy decydowało kryterium zamożności. Czy zdarzały się małżeństwa z miłości? Pewnie tak, choć to słowo raczej nie było stosowane we współczesnym jego rozumieniu. Jeżeli już, to używano słowa „upodobanie”. Małżonkowie mieli darzyć się nie tyle miłością, ile szacunkiem, a związek spełniał się bardziej w solidarności w prowadzeniu gospodarstwa niż w miłosnych uniesieniach. Może jest to nieromantyczna wizja miłości, co jednak nie znaczy, że brakowało prawdziwego zaangażowania emocjonalnego. Co się działo, kiedy kobieta zachodziła w ciążę? Jeżeli mężczyzna był odpowiedzialny, brali ślub. Z analiz ksiąg kościelnych wynika, że aż do 30 procent małżeństw chłopskich zawierano z powodu ciąży. Jeśli mężczyzna nie chciał, do akcji wkraczała zwykle gromada wiejska, która naciskała na delikwenta i jego rodzinę. Przecież wieś była rodzajem przedsiębiorstwa, kolejna pełna rodzina oznaczała zwiększenie efektywności i większe szanse na przeżycie wszystkich jej mieszkańców. Jak to nie skutkowało, kobieta szła do sądu. Po przesłuchaniu jej i kochanka stwierdzano ojcostwo i jeśli nawet groźba kary nie była w stanie skłonić mężczyzny do ożenku, to zasądzano jednorazowe alimenty: zwykle musiał darować kobiecie krowę. Przez grupę taki ktoś traktowany był jako nieodpowiedzialny i przynosił wstyd domowi. Zapewne wypadał też z młodzieżowego kręgu towarzyskiego, w którym kształtowały się przyszłe małżeństwa i gdzie tworzyły się mniej czy bardziej trwałe związki o charakterze seksualnym. Samotna matka traciła natomiast bardzo dużo na rynku matrymonialnym, choć nie zawsze oznaczało to utratę szans na udany związek małżeński. Karą było też obcięcie warkocza i założenie czepca, czyli przejście do grupy kobiet dojrzałych. Taka osoba nie mogła już brać udziału w zabawach młodzieży. Kto odpowiadał za prowadzenie się chłopów? Ksiądz za wykroczenia seksualne mógł nakazać publiczną pokutę: leżenie krzyżem w kościele lub umieszczenie grzesznika w kunie, czyli rodzaju kajdan znajdujących się przy wejściu do kościoła. Były to kary silnie stygmatyzujące, a gromada domyślała się przyczyn pokuty pomimo tajemnicy spowiedzi. Ale na tym kończyły się jego możliwości. Chłopi jednak najczęściej pilnowali się sami, działała wewnętrzna kontrola gromady. W wielu wsiach funkcjonował tzw. rug: raz do roku wszyscy gospodarze zbierali się przed obliczem sądu wiejskiego i wyznawali publicznie występki swoje, swoich domowników i sąsiadów. Przy tej okazji wychodziły na jaw różne przestępstwa seksualne, np. zdrada małżeńska, która – w odróżnieniu od przedmałżeńskiego życia seksualnego – była traktowana jako poważne wykroczenie, karane nawet wygnaniem ze wsi. Zdarzało się, że gromada się myliła? Bezpodstawnie oskarżała o romanse? Oczywiście. Znana jest sprawa córki wiejskiego ślusarza, która udzielała się w bractwie kościelnym. Ktoś widział ją, jak w karczmie po kątach obściskiwała się z chłopakami. Życzliwy doniósł do kościoła, że nie jest godna nosić świętych obrazów. Jej ojciec podał sprawę do sądu. Zadziałał mechanizm: nie ma dziecka, nie ma sprawy. Sąd ukarał plotkarzy i nakazał przywrócić dobre imię dziewczynie. Jakich używano metod antykoncepcji? Na ten temat wiemy bardzo mało. Historycy na Zachodzie są w lepszej sytuacji. Zachowały się pisane w XVIII w. pamiętniki intymne ludzi ze stanów niższych. Wynika z nich, że młodzież stosowała wiele technik seksualnych, które pozwalały osiągnąć satysfakcję, ale nie kończyły się ciążą – zasadniczo różne formy wzajemnej masturbacji. Tym tłumaczy się, że np. w Anglii w połowie XVII w. niemal nieznane było zjawisko ciąży przedmałżeńskiej. Dla Polski nie ma prawie żadnych danych. Czasami w sądach kobiety oskarżone o zajście w ciążę przed- czy pozamałżeńską mówiły o obietnicach partnerów seksualnych, „że jej tak nie uczyni, aby miał być skutek”. Przyjmuje się, że w takich wypadkach chodziło o stosunek przerywany. Co nie znaczy, że nie stosowano całej palety środków antykoncepcyjnych, tyle że miały one raczej znaczenie magiczne. Wierzono w działanie ziół, zaklęć, np. że zakopane w ogrodzie łożysko uchroni kobietę przed powtórną ciążą... Stosowano również środki i metody poronne, ale moim zdaniem najskuteczniejszym środkiem redukcji liczby potomstwa na wsi było dzieciobójstwo. Przyjmuje się, że okres pomiędzy kolejnymi porodami wynosił mniej więcej trzy lata. Więc jeśli kobieta wychodziła za mąż w wieku 20 lat, to mogła urodzić siedmioro-ośmioro dzieci. Tymczasem model chłopskiej rodziny przed zaborami to 2+2 czy 2+3. Jeżeli nie istniała skuteczna antykoncepcja, to co działo się z resztą dzieci? Dowiedz się, jak w dawnych czasach na wsiach wyglądał „pierwszy raz”: Każda kobieta zabijała troje-czworo dzieci? Oczywiście, że nie. Głównie to rezultat wysokiej śmiertelności dzieci i niemowląt. Kobiety rodziły w gronie innych matek, babek, położnych... Jeżeli obecne przy porodzie zgodnie uznawały, że rodziny nie stać na utrzymanie kolejnego dziecka albo ma ono małe szanse na przeżycie, doprowadzały do jego śmierci. Nie dokonywano zabójstwa, raczej zaniedbania. Nikt nie zgłaszał tego jako przestępstwa, bo poniekąd cała wieś brała za to odpowiedzialność. Czy dwór mógł zabronić albo narzucić chłopu małżeństwo? Formalnie tak. Konieczność uzyskania zgody dworu na małżeństwo poddanego przedstawiano w oświeceniowej publicystyce jako straszne upokorzenie. Tymczasem trzeba było po prostu rozstrzygnąć kwestie praktyczne – zwłaszcza jeśli narzeczeni pochodzili z dóbr różnych panów. Wtedy jeden z nich tracił, a drugi zyskiwał chłopa czy chłopkę. Ten, który tracił, pragnął oczywiście otrzymać jakąś rekompensatę, czy to od rodziny nowożeńców, czy też od drugiego pana. Chodziło o pieniądze, a nie o jakieś złośliwe ingerencje w prywatne życie poddanych. Działało prawo pierwszej nocy? Historycy uważają obecnie, że prawo pierwszej nocy to mit. To nie znaczy, że w warunkach osobistego poddaństwa nie dochodziło do wykorzystywania seksualnego chłopek – mówimy jednak o patologii, a nie normie. Po co szlachcic miał upokarzać chłopa i narażać się na agresję całej wsi, uprawiając seks z panną młodą? Łatwiejszym łupem była przecież służąca. Jeśli zachodziła w ciążę, starano się w nią wrobić któregoś z parobków, oczywiście za jakąś finansową zachętą. Taki system dość dobrze funkcjonował dzięki hipokryzji i wzajemnym korzyściom zaangażowanych weń mężczyzn. Podobnie było z duchownymi. Jeżeli ksiądz traktował swoją kobietę tak jak chłop żonę – to znaczy nie bił przesadnie, nie zdradzał, łożył na dziecko – to nikogo to nie raziło. Gromada burzyła się wtedy, gdy duchowny zbyt często zmieniał nałożnice, nie płacił na wychowanie dziecka czy po prostu gwałcił chłopki. Międzystanowe stosunki seksualne wydają się zatem opierać głównie na wykorzystaniu różnicy pozycji społecznej i nie są wolne od fizycznej czy psychicznej przemocy. Ale zdarzały się również międzyklasowe mezalianse wynikające ze wzajemnego uczucia. Znana jest historia szlachcianki, która zakochana w służącym, namówiła go do zamordowania męża. Głębokie uczucie musiało też łączyć pewnego szlachcica z dość dobrej rodziny, który przez wiele lat żył bez ślubu z córką zwykłego kmiecia i spłodził z nią kilkoro dzieci. Dopiero po śmierci konkubiny zdecydował się zawrzeć związek małżeński z kobietą swojego stanu. Prof. Tomasz Wiślicz - „historyk, profesor Zakładu Studiów Nowożytnych Instytutu Historii PAN, badacz historii kultury i historii społecznej Polski XVI-XVIII wieku. Autor książki „Upodobanie. Małżeństwo i związki nieformalne na wsi polskiej XVII-XVIII wieku” ” „Tekst pochodzi z kwietnia 2014 roku z "Newsweeka Historii". Więcej o numerze TUTAJ.” sylwiak2512 zapytał(a) o 13:44 jak nazywa sie zagroda wiejska w rosji? 0 ocen | na tak 0% 0 0 Odpowiedz Odpowiedzi !ŻYWCEM_MNIE_NIE_WEŹMIECIE! odpowiedział(a) o 19:29 Пен КОТТЕДЖTO PO ROSYJSKU "ZAGRODA WIEJSKA" 0 0 Uważasz, że ktoś się myli? lub Wieś i Rodzina Życie wsi Data publikacji Przywrócić wizerunek dawnej wsi – Poza jednym metalowym elementem wszystko w tej chacie jest łączone za pomocą kołeczków drewnianych i one są dokładnie z 1877 roku. Pochodzą z chaty orawskiej, ze Spytkowic. (...) A to? Cepy, tak! Te są z końca dziewiętnastego wieku. A to równie stare. Ciekawe, czy ktoś zgadnie, do czego służyło? Nie wiecie? To urządzenie do wytwarzania lodów. A to? Nie zgadniecie – to pralka. Może ubrania nie były w niej tak dokładnie wyprane, ale było na pewno czystsze – opowiada Zdzisław Brzykcy grupie młodzieży z pobliskiego Pruszcza, która przyjechała w ramach zajęć z przedsiębiorczości. Chcą się dowiedzieć, czy na ocalaniu starych przedmiotów i przywracaniu wizerunku dawnej wsi – co jest celem Nadwiślańskiej Chaty – można zarabiać na życie. Za chwilę na piętrze spichlerza, który Zdzisław Brzykcy sprowadził w całości z majątku hrabiego Ostrowskigo z Tomaszowa Mazowieckiego, obejrzą niezwykłe zbiory. Tu stara żydowska waga, tu XIX-wieczne pudełko po „landrynach z Petersburga”. A obok zdekompletowany nieco piec z, bagatela, XVI wieku. Zdzisław kupił go za grosze od kogoś, kto uratował kafle w 1951 roku z gruzowiska na Wawelu. – Czy jest pan zadowolony z tego, co robi? – pyta młodzież. – Ja? Zawsze! Choćbym był zarobiony po uszy. Trzeba umieć czerpać przyjemność z tego, co się robi. Przyjechała tu wczoraj grupa z Gdyni. Oni szczęśliwi, więc i ja byłem szczęśliwy – odpowiada. Wróćcie, dawne smaki! Zobacz także Obok spichlerza stoi pięknie odnowiona piwniczka. A przy niej chata, w której mieszkają Barbara i Zdzisław. Chata nie w kij dmuchał, bo zbudowana w 1801 roku przez menonitów, czyli protestanckich imigrantów z Holandii, którzy osiadali w Polsce od XVI wieku. Przybyli do nas z wysoką kulturą rolną i zakładali świetnie prosperujące gospodarstwa. W czasie zaborów, uciekając przed niemożliwym dla nich ze względów religijnych obowiązkiem służby wojskowej, porzucali swoje domostwa i uciekali za morze. Chata w Luszkowie zasiedlona była później przez lata przez Niemców. A po wojnie ojciec Zdzisława odkupił ją od państwa. Zdzisław się w dwustuletniej menonickiej chacie wychował. Z niej wychodził do szkoły, a po południu w te kilka hektarów, które uprawiał jego ojciec. – Mieliśmy po trochu wszystkiego. Pole, sad, własne warzywa, masło. Pamiętam smak robionych z mamą pączków i krówek na śmietanie. Dziś ja je robię i sprzedaję – opowiada Zdzisław i częstuje krówką z prażonym migdałem. Krówki – w sześciu wariantach smakowych – pakuje w małe plastikowe pudełeczka i sprzedaje regularnie, jak wiele innych produktów, na frymarku w Bydgoszczy i jarmarku w Toruniu. Zdzisław przed odrestaurowaną piwniczką, która pęka w szwach od ilości najróżniejszych zapraw. Gospodarze zarabiają na ich sprzedaży na jarmarkach Zagroda niemal antyczna. Po lewej – chata menonicka z 1801 roku, w której mieszkają Brzykcy. Po prawej – spichlerz przeniesiony z Tomaszowa Mazowieckiego Belka z biskupiego pałacu Zdzisław skończył przyzakładową szkołę w zawodzie ciastkarza. Myślał nawet o takiej karierze, ale kolega namówił go na pracę w Niemczech. Kiedy po dwóch latach wrócił z zagranicy, nie uniknął dwuletniej służby wojskowej. Stacjonował gdzieś pod Szczecinem, a tam akurat na ochotniczym hufcu pracy przebywała dziewczyna z Krakowa. – Pożyczyłem od niej kubek. A potem się pobraliśmy i na 30 lat wyjechałem do Krakowa. Prowadziłem najróżniejsze biznesy, skończyłem osiem różnych kursów. Ale w którymś momencie poczułem się wypalony. Sześć lat temu brat przepisał na mnie swój kawałek ziemi i starą chatę. Powiedział, że jeśli ktoś ma się nią zająć, to chyba tylko ja – opowiada. Przyjechali i zabrali się za remonty. Zdzisław zwoził z Małopolski fragmenty starych domów, które zarobkowo rozbierał, mieszkając na południu. W menonickiej chacie podłogę uzupełniły płyty z odzysku z krakowskiego rynku, spichlerz Ostrowskiego – krokwie z góralskiej chaty, a dwustumetrową stodołę, która ma za chwilę służyć jako pomieszczenie na klimatyczne wesela – drewniane bele z XIX-wiecznego domostwa biskupa z Poronina. W zagrodzie Zdzisława najmniejsza śrubka i kawałek drewna znajdują swoje miejsce i miłość gospodarza. Zakwas jedzie za granicę Zagroda działa od sześciu lat i od tylu Nadwiślańską Chatę odwiedzają turyści z Polski i zagranicy. Zagroda ma na dziś osiem miejsc noclegowych. Zdzisław mówi, że Niemcy wywożą od niego litry zakwasu z buraków. Prowadzi do piwniczki, w której ściany po sklepienie zastawione są słoikami. – Zakwas robię przedni, z burakami kiszę wszystkie inne warzywa. Ale mamy też syropy w kilkunastu smakach, wszelkie konfitury, smażoną skórkę pomarańczową, ogórki, smalczyk i pierniczki, które robimy nawet dla sklepów w Toruniu. A nasze krówki – latte, pierniczkowe, z migdałami czy ze śliwką kalifornijską – rozpływają się w ustach – opowiada Zdzisław, a ja już mogę potwierdzić, że mówi prawdę. Zdzisław Brzykcy pokazuje młodzieży setki starych przedmiotów, które zgromadził w spichlerzu hrabiego Ostrowskiego Zagroda słynie w miastach też z oryginalnego chleba. Zdzisław robi go na serwatce i dodaje do niego czarnuszkę. Śmietanę do swoich wyrobów zamawia w małej mleczarni w Świeciu. Swoje wyroby sprzedaje na licznych jarmarkach – w Bydgoszczy, Toruniu, na Festiwalu Smaku w Grucznie, na Święcie Śliwki w Strzelcach Dolnych, w Myślęcinku na przynajmniej czterech jarmarkach w roku. Mają w asortymencie pięćdziesiąt sześć produktów, po które mieszczuchy ustawiają się w kolejkach. Tymczasem żona przerywa nam rozmowę: – Zdzisiek, idź sprawdzić ten gar z porzeczką, już chyba gotowe! Karolina KasperekZdjęcia: Karolina Kasperek

samotna zagroda w dawnej rosji